I tym razem pogoda nas nie rozpieszczała, a prawdę powiedziawszy, to raczej zniechęcała do jazdy. Jakież więc było nasze zdziwienie, gdy na starobieruńskim rynku pojawił się niewielki tłumek rowerzystów. Oczywiście, po cichu liczyliśmy, że fani pedałowania nie zawiodą, ale podchodziliśmy realnie do tematu: będzie nas dwójka, trójka, „zrobimy” więc szybko jakąś trasę i wracamy do domu. Nie przejmując się zatem ołowianym niebem ruszamy i w nagrodę już w kobiórskim lesie pierwsze promienie słońca ogrzewają nam twarze. Nie straszne nam umajone kałużami drogi, zawiłości trasy (znów się gubimy, a co) ani łańcuch, który akurat dziś miał ochotę powiedzieć DOŚĆ. W Pszczynie się rozłączamy i trójka z nas rusza dalej do Wisły. Ja natomiast, z racji napiętego harmonogramu, ruszam samotnie w powrotną drogę, zostawiając resztę towarzystwa delektujących się kawą i łakociami. Przez błotnistą tym razem aleję dębową docieram na Paprocany, a potem przez Kobiór i Świerczyniec do domu. A tam: WIELKIE PRANIE UBŁOCONYCH CIUCHÓW 🙂
Tekst: Sebastian Macioł
Zdjęcia: Krzysztof Banasz, Sebastian Macioł