„DOPÓKI WALCZYSZ JESTEŚ ZWYCIĘZCĄ”
To motto z medalu Tour De Pologne, który otrzymał każdy startujący – otrzymał za walkę z własnymi słabościami, bólem nóg, skurczami, upałem itd.
Zdecydowaliśmy się na start jakiś czas temu, ale była to decyzja całkowicie spontaniczna – ot tak, zobaczyć, jak wygląda taka impreza sportowa, poczuć może trochę nutkę rywalizacji, a napewno sprawdzić się. Wśród ponad 2000 startujących byliśmy jednymi z naprawdę niewielu, którzy nie startowali na szosówkach, więc od razu skazałem się na porażkę. I to był błąd, bo po przejechaniu prawie połowy dystansu, gdy okazało się, że sił jest jeszcze sporo, a z wieloma zawodnikami rywalizujemy naprawdę jak równy z równym, może trochę odżyła chęć współzawodnictwa. Choć tak naprawdę, mimo, że na podjazdach i równych odcinkach, a często i zjazdach zostawialiśmy za sobą dziesiątki kolarzy szosowych, to z perspektywy czasu oceniam to tak, ze był jeszcze potencjał na spokojne urwanie co najmniej kwadransa z końcowego wyniku. Ale najważniejszy był jednak sprawdzian samego siebie i zdobycie pewnego doświadczenia, które zakończyło się puentą; warto tu wystartować za rok
A sama trasa – skłamałbym, gdybym napisał, ze była łatwa, ale kultowy podjazd pod Gliczarów nieco mnie rozczarował, bo … chyba na wyrost zbyt się go wystraszyłem. Nawet się tak jakoś strasznie nie ciągnął, choć napewno w jego pokonaniu pomogła woda, której pół butelki od razu zostało wylane na głowę. Bardziej stresujące okazały się zjazdy, bo szybkości można tam było osiągać zawrotne. Początkowo, to co zyskiwałem na podjazdach, traciłem na zjazdach. Od połowy trasy zjazdy zacząłem pokonywać nieco bardziej brawurowo, bo szybkości do 65 km/h w moim wydaniu to chyba maksimum, na co stać moje nerwy. Tym bardziej, że zakrętów było sporo i chwila nieuwagi, ach… lepiej nie gdybać. Końcówka tez jakoś mi uciekła, bo chciałem zafiniszować jak rasowy kolarz (haha), a wpadłem na metę przekonany, że to dopiero jakaś brama zachęcająca do finiszowania. Nie – to już była meta
Na samej trasie bardzo fajni kibice, szczególnie utkwiła mi w pamięci scenka sprzed prawie samej mety, gdy jedna z kibicujących pań woła: dawajcie, nie poddawajcie się, jeszcze kawałek pod górkę i się wypłaszczy przy kościele.
Na co jeden z sakramencko zmęczonych kolarzy: gdzie ten kościół?
Ona odpowiada: za zakrętem, po czym on zaczyna się wydzierać wniebogłosy: KSIĘDZAAAA !!!
Nam tym razem ksiądz potrzebny nie był
Wyniki:
Sebastian Macioł (TTA Bieruń) – czas 2.30.57, miejsce w kat. OPEN: 1148 (na 1932 sklasyfikowanych), miejsce w kat. wiekowej M4: 315 (na 538 sklasyfikowanych)
Piotr Miernik (TTA Bieruń) – czas 2.46.23, miejsce w kat. OPEN: 1490 (na 1932 sklasyfikowanych), miejsce w kat. wiekowej M4: 416 (na 538 sklasyfikowanych)
Zwyciężył Piotr Tomana (In Mogilany Cycling Team), uzyskując czas 1: 35:52
Tekst: S. Macioł
Zdjęcia: BIKElife