Niedzielna pielgrzymka rowerowa na Jasna Górę, a głównie powrót, zamienił sie w niezłą walkę o przetrwanie. Ale po kolei. Planowany wyjazd o 4.00 rano z Nowego Bierunia nieco się opóźnia, zarówno mnie, jak i Wieśkowi budziki spłatały małego figla (a może i nie, kto to wie, bądź co bądź zaspaliśmy). Startujemy z małym poślizgiem, około 4.30. Do naszej trójki (z NB jedzie jeszcze z nami Krystian) w Kosztowach dołącza Józek. Tempo mamy takie, że nie powstydziliby się go zawodowcy startujący w TdP; w Piekarach Śląskich jesteśmy o 6 rano z minutami, przejechawszy 51 km w nieco ponad 1,5h. W Świerklańcu dojeżdżamy do czekających na nas Romka, Cześka oraz Ryśka i wspólnie przez Miasteczko Śląskie zmierzamy do Częstochowy. Z Wieśkiem urozmaicamy sobie nieco trasę, odbijając jeszcze 12 km do Koszęcina, żeby zobaczyć park i pałac – siedzibę Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk”. Niestety, dosłownie odbijamy się od bram wejściowych – obiekty są obecnie remontowane, więc udaje nam się zobaczyć tylko koparkę, spychacz i mnóstwo rusztowań. Warto będzie jednak zajrzeć tu za rok, po remoncie pałac i zespół parkowy pewnie będą robić wrażenie. Do Częstochowy docieramy około 9.00, a panująca temperatura stanowi przedsmak tego, co będzie się działo za kilka godzin. Uczestniczymy we Mszy Świętej w intencji pielgrzymów ze Starego Bierunia, którzy wczoraj dotarli tu po kilku dniach pieszych zmagań z własnymi słabościami, potem godzinna droga krzyżowa wokół klasztoru z ich udziałem. Nabożeństwo drogi krzyżowej kończy się w południe. Około 12.30 ruszamy w drogę powrotną, wybierając dłuższą, ale mniej ruchliwą trasę przez Poraj, Myszków, Zawiercie, Dąbrowę Górniczą, Sosnowiec, Jaworzno, Jeleń, Imielin, Chełm Śląski. Staramy się robić częste postoje w celu uzupełnienia płynów, ale w praktyce wygląda to tak, że po przejechaniu 2-3 kilometrów organizm domaga się kolejnej porcji wody. Temperatura osiąga w cieniu 37 stopni Celcjusza, zaś od asfaltu dosłownie bucha żar (jego temperatura dochodziła do 51 stopni Celcjusza). Z tego co wiem, każdy przeżył swój kryzys; u jednych trwał on krócej, u innych dłużej. Ja walczyłem z nudnościami przez prawie 1,5h po zjedzeniu placka po węgiersku (kiepski był to wybór, sam placek był pyszny, ale zbyt ciężkostrawny na taką temperaturę i wysiłek). O 20.00 docieramy do Bierunia po przejechaniu 230 km w czasie 9 godzin 40 minut, jadąc ze średnim tempem 23,8 km/h. I muszę przyznać, że dziś każdy z naszej siódemki walczył prawdziwie .. i wygrał.
Tekst: Sebastian Macioł
Zdjęcia: Czesław Nowicki
panowie niezle i to w upale ,ale jak sie nagrzeszylo to trzeba cierpiec na szczescie z dobrym skutkiem podnoszenie kondycji jest zawsze wskazane
jechaliśmy z grzechami całego TTA
nawet wiem jakie przewazaly grzechy lenistwa w pedalowaniu nazwiska pomine