Do Moravskiego Berouna wyjeżdżamy na zaproszenie tamtejszego klubu rowerowego – HEC KOLO – które jest organizatorem wyścigu po okolicznych lasach. Niestety, nie udaje nam się dotrzeć na czas, gdyż lokalne drogi są pozamykane wskutek podtopień powodziowych. Spóźnieni, wyruszamy, by zmierzyć się z 30 km trasą, a godnie reprezentujący nas Wiesiek decyduje się na najdłuższy dystans (50 km). Wyścig ten stanowi raczej formę dobrej zabawy, podczas której można zażyć ruchu i nawiązać nowe znajomości. Czesi zresztą są bardzo gościnni i co rusz zaskakiwani jesteśmy dobrym słowem czy gestem z ich strony. Nie do podrobienia jest prowadzący całą imprezę, pełen energii i tryskający humorem. Ten potrafiłby rozśmieszyć największego ponuraka. Po poczęstunku ruszamy na zamek Sovinec, a stamtąd na Rešovské vodopády. Mimo, że grupa jest spora (18 osób), to na leśnym zjeździe gubimy z Judytą resztę i kontynuujemy wycieczkę we własnym zakresie, dokładając kilkanaście kilometrów pedałowania wte i wewte [patrz: asfaltem do wielkiej dziury w poprzek jezdni, której nie sposób obejść, dzikim szlakiem wzdłuż rzeczki (x2)]. W końcu odnajdujemy szlak pieszy i wypychając rowery stromymi podejściami powoli pniemy się do góry. W niewielkiej wioseczce na szczycie spotykamy się z resztą ekipy, która już wróciła z wodospadów; decydujemy jednak, że i my podjedziemy je zobaczyć i umawiamy się na noclegu. Powrót z wodospadów kosztuje nas sporo energii (pchanie w góre w upalnym, majowym słoneczku). Zresztą wodospady, które widzimy po raz drugi (pierwszy raz byliśmy tu kilka lat temu w ramach wyjazdu do miast partnerskich Bierunia, Lędzin oraz Kobióra) jakoś nie robią na nas wrażenia. Fajnymi, mało ruchliwymi drogami zmierzamy na nocleg w Malej Morávce. Dzisiejszą trasę podsumowujemy wielką pizzą – należy nam się wszak ona po przekręceniu niespełna setki kilometrów. Rano akumulatory ładujemy obfitym śniadaniem; energia przyda się podczas podjazdu na główną atrakcją całego wyjazdu czyli Praděd. To najwyższy szczyt o wysokości 1491 m n.p.m. w paśmie górskim Wysokiego Jesionika, najwyższy szczyt Śląska Czeskiego, Górnego Śląska i Moraw, a zarazem najwyższy szczyt Sudetów Wschodnich oraz szósty w całym paśmie Sudetów. Na wierzchołku panują surowe warunki klimatyczne (średnia temperatura nie przekracza 1 °C, wieją bardzo silne wiatry, głównie z kierunku północno-zachodniego). U góry znajduje się też wieża retransmisyjna RTV, w której mieści się hotel, restauracja i stacja meteorologiczna. Trafić tu pogodę to tak jak nastawiać się na bezwietrzne warunki na Babiej Górze. Chłopakom, którzy są tu kolejny raz, nigdy nie było dane mieć ładnych widoków ze szczytu, a często i musieli walczyć z zimnym wiatrem i rzęsistym deszczem. Nam, debiutantom się udało – pogoda na podjazd wymarzona. A sam podjazd – nie jest może spacjalnie trudny, nie ma jakiś wybitnych nachyleń, ale jest długi i przez to nieco nużący. Bądź co bądź góra jest dla rowerzystów kultowa, choćby ze względu na prędkości uzyskiwane na zjeździe, dlatego tylu ich mijamy walcząc na podjeździe. Oczywiście na wierzczołku wieje, ale gorąca zupa czosnkowa odpowiednio nas rozgrzewa. Zjeżdżamy wprost do schroniska Švýcárna, znajdujące się 2,5 km na północny-zachód od szczytu. Stąd wybieramy opcję pieszo-rowerową z dominacją zejścia pieszego. Nieco zdegustowani mało podatną do jazdy kamienistą ścieżynką, z Wieśkiem i Sylwkiem odłączamy się od reszty i zjeżdżamy w dół nieco szerszym leśnym duktem. Następnie całą grupą, czasem gubiąc, to zaś odnajdując właściwą drogę, miejscowymi lasami przebijamy się na Przełęcz Rejviz. To obowiązkowym już punktem programu jest posiłek w knajpce, w której na oparciach krzeseł wyrzeźbione są twarze znanych i mniej znanych czeskich osobistości. Z Przełęczy już niedaleko do Zlatych Hor, gdzie czeka na nas bus, ale ne deser jest kilkukilometrowy baaardzo szybki zjazd asfaltem. Nie udaje nam się zrealizować jedynie podjazdu na Biskupią Kopę (trochę zabrakło czasu), za co dostajemy ostrą reprymendę od Krzyśka.
Mamy nadzieję, że to nieostatnia wizyta u naszych czeskich znajomych, których zaprosiliśmy do nas na wrześniowy IV Bieruń Bike Maraton.

PS.
Ogromne podziękowania należą się władzom gminy oraz pracownikom Wydziału Promocji Miasta za pomoc finansową w organizacji transportu. Przy okazji pozdrawiamy wszystkich uczestników wycieczki; cieszy wysoka frekwencja (18 osób), o którą coraz trudniej na organizowanych przez nas wyjazdach.

Tekst: Sebastian Macioł
Zdjęcia: Anna Kopyto, Judyta Hachuła, Sebastian Macioł