Z niecierpliwością czekaliśmy, jaką pogodę przyniesie niedzielny poranek i się nie zawiedliśmy – pogoda dopisała!!! Część Towarzystwa kolejny raz zdobywało czeski Radhost, my zaś kolejny raz udaliśmy się w odwiedziny do Matki Boskiej Piekarskiej. Coroczna pielgrzymka ściąga na piekarskie wzgórze dziesiątki tysięcy mężczyzn, w tym setki rowerzystów. Piękna poranna pogoda wprost zachęcała, aby wsiąść na siodełko i mimo nie najlepszych prognoz z tego zaproszenia skorzystało bardzo wielu. Jadąc z Wieśkiem już w Imielinie spotkaliśmy pierwszych rowerowych pielgrzymów. W Kosztowach spotkaliśmy następnych, ale to spotkanie było planowane; odtąd już z Alojzem i Edwardem mkniemy w stronę Mysłowic, gdzie dołącza się do nas Andrzej. Przejeżdżając przez Szopienice, Dąbrówkę, Siemianowice uruchamia się czar wspomnień szkolnych: WF w szopienickiej hali HKS-u, praktyki na Burowcu czy pite w stresie piwo w knajpce o swojsko brzmiącej nazwie „Rzepicha”. Tymczasem Alojz testuje nową kolarzówkę, dając pokaz swoich sprinterskich możliwości, oby tylko nie skończyło się kolejną kolizją 🙂 Wyczekaną kawę udaje się w końcu wypić w Piekarach na stacji benzynowej, po czym wraz z setkami pieszych, rowerowych oraz zmotoryzowanych pielgrzymów kierujemy się w stronę majaczącej w oddali bazyliki. Już na miejscu chwila nieuwagi powoduje, że giniemy sobie z oczu, ale to w dobie komórek żaden problem: po chwili spotykamy się pod wyznaczonym mało interesującym, acz charakterystycznym punktem zbornym: szaletem dla pielgrzymów. Spinamy rowery i idziemy rzucić okiem na zbliżającą się procesję, niosącą obraz Pani Piekarskiej. Po przywitaniu przez arcybiskupa Damiana Zimonia rozpoczyna się liturgia mszy świętej, podczas której największe wrażenie robią na mnie (podobnie jak rok temu) śpiewy męskiego chóru. Podczas wykonania „Bogurodzicy” ciarki „chodzą” po plecach tam i z powrotem. Po długim, uroczystym nabożeństwie, dzięki niezawodnemu wbudowanemu GPS-owi Alojza trafiamy na bufet serwujący pyszny żur z grzybami i kiełbasą (nie żałowali ani jednego, ani drugiego) oraz bigos. Kawę odpuszczamy i ruszamy przez Wojkowice w kierunku Będzina. Po kilku kilometrach jeżdżący własnymi ścieżkami Alojz odbija w prawo pomachawszy nam ręką na pożegnanie i jest nas już czwórka. Pod bramę będzińskiego zamku podjeżdżamy w zaczynającym padać deszczu, który skutecznie przegania młodą parę będącą w trakcie sesji zdjęciowej. Fundujemy sobie zwiedzanie zamkowego muzeum oraz wejście na wieżę, pierwsze jest rajem dla pasjonatów białej oraz palnej broni, na druga prowadzą przyprawiające o mały zawrót głowy schody. Po zwiedzaniu krótka debata, którędy wracać. Decydujemy się jechać w stronę Mysłowic przez Dąbrowę Górniczą (pyszny Pilsner) oraz Sosnowiec. Niestety prognozy sprawdzają się stu procentach i nie udaje uniknąć się nam deszczu. Dodatkowo frustrująco działają wysokie krawężniki (sic!) kończące odcinki ścieżki rowerowej poprowadzonej wzdłuż drogi głównej. W Sosnowcu żegnamy Andrzeja i przez Mysłowice wracamy do domu. Za rok, bez względu na pogodę, w conajmniej takim samym składzie wyruszymy znowu.
30 maja 2010, Piekary Śląskie (110 km)
Autor: Sebastian