Byliśmy tam już kilka razy, ale każdy wyjazd obfituje w nowe doznania; za każdym razem odkrywamy też coś nowego. Tym razem, dzięki zafundowaniu sobie eksperymentalnych dróg, oprócz przebijania się przez haszcze, natrafiliśmy na pozostałości drewnianej chatki nad niewielkim stawem. Jak się okazało, jest ona jeszcze w dość przyzwoitym stanie, choć bez opieki jej dni są policzone. Tak notabene, bardzo fajne i klimatyczne miejsce na letni nocleg (pomysł do wykorzystania, taki nocleg z niewielkim ogniskiem  – marzenie). Sam rezerwat to jesienią pole do improwizacyjnej jazdy, i choć buki jeszcze zielone i to jeszcze nie ta jesień, jakieś poszukiwaliśmy, to nie odmówiliśmy sobie przyjemności jazdy przed siebie po dywanie z liści. Kto kiedykolwiek przebijał się rowerem przez dywan z liści, wie jaka to radocha, gdy nie wiesz, czego spodziewać się pod kołami (ach, ta adrenalina, czy bez niej da się żyć?), wymijasz tylko widoczne wystające pnie drzew i masz wrażenie (oczywiście poniekąd mylne), że w przypadku gleby nie będzie tak bolało, bo przecież pod kołami mięciutko.

tekst: Sebastian Macioł
zdjęcia: Judyta Macioł