Ku mojemu zdziwieniu na rynku pojawiło się sporo rowerowych pielgrzymów wśród których co się później okazało nie było słabeuszy a trzynastu rowerowych mocarzy i odważnych silnych kobiet . Do Krakowa na Franciszkańską 3 trafiliśmy prosto na wyjeżdżającą kolumnę z Papieżem później już tylko do Brzegów w rozśpiewany i rozmodlony tłum wjechaliśmy bez żadnych problemów pod sam ołtarz. Po mozolnym wyjeździe z tłumu zaliczyliśmy sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach oraz nieczynny kamieniołom na Zakrzówku z którego można było podziwiać piękną panoramę Krakowa. Później już tylko było coraz gorzej, wjechaliśmy na piękny szlak Wiślany gdzie kaprysy pogody nie dały nam czerpać z pięknych widoków na szlaku, jedynym widowiskiem szlaku były mrożące krew w żyłach błyskawice które dały piękny pokaz pirotechniczny. Pomimo ostrzeżeń naszego meteorologa podjęliśmy wszyscy jednogłośnie bardzo głupią decyzję by zamiast na pociąg do Skawiny udawać się rowerem do Bierunia co zaowocowało wieloma przeciwnościami gdzie: wielokrotne przebicie dętki na pielgrzymkach stało się już tradycją to w ciemnościach spotkało nas jeszcze zerwanie łańcucha, centrowanie koła, kąpiel w kałużach i zmiana bielizny. Przemoczeni, zziębnięci, śpiący, wykończeni, przerażeni dotarliśmy o północy do Oświęcimia i tutaj polegliśmy, natura wygrała. Z Oświęcimia tylko Bronek i Ja wracaliśmy do domu na rowerach, reszcie udało się namówić swoich domowników o transport samochodem i tu wielkie podziękowania dla Ani Ścierski która odwiozła najbardziej wyczerpanych do domu, myślę że Ani należy się wielki pucharek lodów. ŚDM były dla nas wielką przygodą która utkwi nam w pamięci, pozwoli podejmować rozsądniejsze decyzje a wyniesiony bagaż doświadczeń pozwoli planować wyprawy gdzie w końcu celem będzie bezpieczny i wczesny powrót do Bierunia.
Tekst i zdjęcia: Wojtek
Wojtek zapomniałeś że ja również wracałem rowerem do Bierunia na liczniku ponad 200km. Było super.
Dokładnie zapomniałem o ciebie Boguś i o Krzyśku który wracał do Brzeszcz sorki.
Ja również wróciłem na kole do domu mój licznik wskazał 225 km. Udokumentowane na endomondo . Na warunki atmosferyczne nikt z nas nie miał wpływu . To była porostu ostra lekcja od matki natury , ale nie podaliśmy się . I każdy z osobna odbierze tą lekcję na swój sposób. Mnie osobiście ta lekcja dana od matki natury – utwardziła i wzmocnila oraz utwierdziła w przekonaniu że jeśli się kocha obcowanie z naturą i jazdę na rowerze to trzeba jeździć w każdych warunkach niezwarzajac na trudy jakie nieraz nas spotykają , bo z pewnością więcej jest wspaniałych chwil , we wspólnym rowerowym podróżowaniu ……
U mnie wygrywa zdjęcie nr 8 😉
szkoda że sprzęt eletroniczny siada predzęj niż my
bo nie ma tego naświetlenia atmosfery ostatnich km
jazdy wsród błyskawic..
Fajnie było, widać że czasem i na rowreku możliwe są ekstrema.
Anka obiecała że odbierze lody osobiscie przy kolejnym naszym wypadzie
Piękny komentarz krzyśku