„…
Wiatr próbuje smagać twarz, łzy wyciskać, siły kraść
Ty, promieniu, któryś ponad, drogę wskaż
Aż nad górami słońce i wszystko proste tak
Nagle światem jestem, mną cały świat
Wiary tyle i nadziei mam
Mogę być, jak wiatr, mogę być jak wiatr
Dobrym mrozem skuty w skałę bezcielesny błota łan
A skrzypiące pod nogami melancholie – małe tak
Po jeziorze śniegu iść, nie sięgnąć nigdy dna
I pogodę nieść tam, gdzie mrok i mgła
…”
PELTON „Jak wiatr”
Dojazd nie nastręcza specjalnych trudności – jest 4.00 rano, sobota, drogi o tej porze są raczej pustawe, a dzięki niewielkim wcześniejszym opadom śniegu czarne aż do Korbielowa. Po wyjściu z samochodu robi się mniej przyjemnie – efekt bardzo niskiej temperatury i panującego mroku. Przebieramy się jak najszybciej to możliwe, ale mimo tego i tak nie unikamy przykrych następstw mrozu: przez dobre 40 minut zmarznięte dłonie nieprzyjemnym bólem przypominają o swoim istnieniu. Dobrze, że pierwsze pół godziny to podejście asfaltem na Przełęcz Glinka, pozwala nam to utrzymywać wysokie tempo i tym sposobem nieco się rozgrzać. Z przełęczy, tuż przed nieczynnym przejściem granicznym, odbijamy w lewo, na czerwony szlak, który dzisiaj towarzyszył będzie nam przez większą część dnia. Trasa jest nieprzetarta (jeśli nie liczyć tropów wszelakiej leśnej zwierzyny), ale nie nastręcza to żadnych specjalnych trudności. Śnieg jest sypki i zmrożony, nie ma go też zbyt wiele (jak na górskie możliwości), czasem tylko, na odkrytych przestrzeniach, zapadamy się w nim po kolana. Nagrodą za wczesnoranne poświęcenie są za to bajkowe pejzaże, opromieniane wschodzącym słońcem. Ach-om i och-om nie ma końca – działa magia zimy, dla mnie najpiękniejszej pory roku w górach. Czas na podjęcie decyzji przychodzi na Przełęczy Jałowieckiej, po pokonaniu absorbującego nieco sił Pasma Mędralowej. Czas mamy całkiem przyzwoity, decydujemy więc, że na nocleg do schroniska dotrzemy przez Małą Babią Górę. Znaczna wysokość, nieprzetarty szlak i ciągłe podejście dają nam małą lekcję pokory: trasa, która wg drogowskazu była do przejścia w godzinę, nam zabiera dokładnie dwa razy tyle. Powyżej pasma kosodrzewin spotykamy się, dosłownie, twarzą w twarz z lodowatymi podmuchami wiatru. Wszak jesteśmy już strasznie wysoko, jak na beskidzkie warunki (1517m n.p.m.), zaś silny wiatr to zjawisko tu tak powszednie, ze gdyby go nie było, bylibyśmy mocno zaniepokojeni 🙂 Nagrodą za długie i wyczerpujące podejście jest niepowtarzalny zachód słońca, widziany z Cyla. To jedna z tych chwil, które na długo zapadają w pamięci. Zresztą pogody nie mogliśmy trafić lepszej, silny mróz zapowiadał niezłą widoczność – a teraz z minuty na minutę niebo przybierało kolor od jasnoróżowego do krwistoczerwonego, silnie kontrastującego z bielą dookoła. Zejście do schroniska na Markowych Szczawinach z Przełęczy Brona strasznie nam się dłuży, niby tylko kwadrans, ale nogi już nie tak żwawe, do tego odcinkami przysypane śniegiem skalne stopnie nastręczają sporo trudności. Gdyby nie kije, zejście trwałoby pewnie dwa razy dłużej. Gorący prysznic w schronisku to balsam dla zmęczonych mięśni, a grzaniec to preludium do …snu. W łózkach lądujemy o 18.30 (daleko musiałbym sięgać pamięcią, żeby przypomnieć sobie, kiedy tak wcześnie kładłem się spać). Budziki nastawione na 3.45, ale wyspani wstajemy już o 2.00. W całym schronisku cicho i ciemno, niestety zamknięta jest stołówka, więc plan wypicia gorącej herbaty na szczycie Babiej Góry spełza na niczym. Opatuleni wychodzimy na szlak o 4.55. Termometr pokazuje -16 st. C (odczuwalna wg prognoz -21 st. C). Na szczęście mimo panujących ciemności nie mamy problemu z szukaniem trasy – szlak jest przetarty, a drogę oświetla nam księżyc i miliony, miliardy gwiazd. Po wyjściu z lasu idziemy tunelem skutych lodem, śniegiem i rzeźbionych wiatrem kosodrzewin. Iście bajkowa to sceneria, dlatego ani mróz, ani wiatr nie robią na nas wrażenia. W tej magicznej chwili zamknięci jesteśmy w świecie iluzji i marzeń. Wchodząc na sama kopułę podszczytową, smaganą podmuchami wiatru, staramy trzymać się traserów, majaczących wśród mroków nocy. Na szczycie (1725m n.p.m.) jesteśmy dziś pierwsi, ale wiszące nisko chmury zwiastują dłuższe, niż się spodziewaliśmy, oczekiwanie na wschód słońca. Po kilkunastu minutach od strony Krowiarek dołącza kilka kolejnych osób, spragnionych niepowtarzalnych widoków. Schowani za kamiennym wiatrołapem czekamy prawie godzinę (dotarliśmy tu o 6.20), ale bezruch i upływający czas powodują, ze zimno jest coraz dotkliwsze. Na wschodzie niebo różowieje, powoli, jakby wstydliwie zza porannych mgieł wyłaniają się Tatry, ale nasza wytrzymałość dobiega końca. Zrobienie kilku zdjęć kończy się mało przyjemnie: wynikiem kilkunastosekundowego poświęcenia jest prawie półgodzinny, przejmujący ból palców. Decyzja – schodzimy. Trochę żal, bo po dwudziestu minutach schodzenia wszystko wokół pokrywa się różową poświatą – znak, że słońce zupełnie wzeszło. Nas ten widok tym razem minął (może następnym razem?). Jajecznica i gorący prysznic w schronisku szybko odbudowują nasze siły; niektórzy dopiero wstają, a my już mamy niecałe trzy godziny „w nogach”. Schodzimy czerwonym, z zamiarem trawersu Mędralowej przez Słowację. Na granicznym szlaku wracamy naszymi wczorajszymi śladami. Jak one wskazują, od wczoraj oprócz nas nikt tędy nie szedł, przecinamy za to tysiące tropów leśnej zwierzyny, kilkukrotnie widząc przemykające ścieżką sarenki. Zmęczeni (nogi dosłownie wchodzą nam do tyłków) o 15.30 docieramy do samochodu, który z daleka wygląda, jakby przed chwilą wyciągnięto go z zamrażarki. Dwudniowa przygoda z górami dobiegła końca – do następnego razu 🙂
Relacja: Sebastian Macioł
Statystyki (pulsometr Garmin):
Czas marszu: 18g:40m:40s
Dystans: 51,21 km
Spalone kalorie: 11 049
Mapy:
Zdjęcia: Marcin Pater, Sebastian Macioł
przypominam sobie rozmowe w busie byly chwile wyrzeczen ,ale nagroda w zdjeciach super .tez jestem ciekaw czy uda mi sie plynnie wejsc w sezon
mam wybor albo dobre zimowe buty w gory,albo dobra korba ceny porownywalne.Natomiast jakbys Seba wpisal na jedna z propozycji.kto zna ciekawa stajenke w kosciele.Prosze przygotowac trase zsynchronizowac z dobra pogoda i czarnymi drogami na poczatek proponuje panewniki.
no pewnie, łaście po tych górach zimą, a potem lawiny, poszukiwania, GOPR-owcy nie mają co robić tylko szukać zasypanych oszołomów.
Nie, nie to oczywiście tylko żarty, zgadzam się z Tobą że to jedna z piękniejszych pór roku zwłaszcza przy słonecznej pogodzie, wiem bo czasem bywam w górach zimą (głównie na nartach).
Nic tylko pozazdrościć.