To była propozycja dla wyrafinowanych bikerów: w grudniu na Rysiankę i Pilsko rowerem, dlatego ogłoszenie nie ukazało się na stronie, jedynie pocztą pantoflową zebrało się trzech śmiałków.
Z rana pociągiem do Rajczy i na Rysiankę. Wprawdzie Piotrek wyraził pewne zaniepokojenie mijanym w coraz większej ilości śniegiem, ale uspokajaliśmy go, że to pewnie wiatr przywiał go z armatek śnieżnych z wyciągu na Pilsku.
Odgłos miażdżonego lodu pod kołami był symfonią dla naszych uszu. Tak jak latem omijaliśmy błoto, to teraz najeżdżaliśmy na miejsce, gdzie śnieg choć trochę był zabrudzony – co dawało większy opór oponie . Wreszcie w schronisku, tu już trochę narciarzy na biegówkach. Po posiłku następny cel – Pilsko. Spotkani po drodze turyści mówią nam : „Po co tam jedziecie ? Na szczycie metr śniegu.” Ale my zastanowilibyśmy się może dopiero przy dwóch metrach, więc ochoczo naprzód. Jeden z nas łapie gumę i nie zalicza szczytu, ale za to sześć razy leży i to kilka razy solidnie. Ja z Krystianem po wdrapaniu się na granicę wsiadamy na rowery i na szczyt, progi skalne z lata poznikały, bo złagodził je śnieg. Z przyczepnością niestety gorzej. Okazuje się, że gdy śnieg ma kilka stopni poniżej zera, to da się nad nim zapanować, no może z małymi wyjątkami. Ze szczytu do schroniska na Hali Miziowej – zjazd. Chwilami jest to „jazda bez trzymanki”. Czy się hamuje czy nie, to i tak sunie się do przodu. W schronisku podchodzili do nas ludzie, wyrażając słowa uznania, jednocześnie pytając czy mamy opony z kolcami. Uśmiechając się odpowiadaliśmy że to tylko zwykłe gumy. Jak widać nie trzeba specjalnego sprzętu żeby poszaleć.
Dlatego też, Panie i Panowie, proponuję w styczniu RADHOST – ale będzie jazda!

Tekst: Krzysztof Banasz
Zdjęcia: Krzysztof Banasz, Piotr Miernik