Okazuje się, że na Laski nie tak prosto, tym bardziej, że Sławków przyciąga jak magnes.
Jak zwykle od trzech lat startowi w Półmaratonie Suhara towarzyszy wcześniejszy rekonesans  okolicy, tym razem jednak nie pieszy, a rowerowy. Z atrakcjami, bo inaczej na wyjazdach TTA być nie może. 🙂 Zaczynamy od Czubatki, gdzie zostawiamy samochód i zamierzamy wrócić wieczorem na nocleg. Na wzgórzu sporo turystów i jak się okaże (sic!) ma to charakter prawie całodobowy. Zjazd w stronę stawów: Zielonego i Czerwonego to czysta przyjemność, kręcimy się po lesie wokół wzgórza, by w końcu ścieżką (którą prowadzi również trasa biegu) objechać stawy. Adrenalina nieco się podnosi, bo ścieżyna momentami jest dość wąska i prowadzi przy samej linii brzegowej, a jadąc wpiętym chwila nieuwagi może kosztować przymusową kąpiel 🙂 W pewnym momencie pod przednim kołem obrywa mi się kawałek skarpy brzegowej, ale jakimś cudem kładę się w przeciwną wodzie stronę, co ratuje przed głośnym plum 🙂 Cały dzień to zresztą mnóstwo przygód, nawet mrożących krew w żyłach, jak upadek Romka, którego przy dość szybkim zjeździe polną ścieżką do parteru sprowadza … solidny kawał rosnącego na poboczu łopianu, która zawija mu się o kierownicę. Kończy się wszystko przerzutem przez kierownicę, solidnie zdrapanym przedramieniem i wydatkiem do zaplanowania, bo trzeba będzie zainwestować w nowy kask 🙂
Jest tego dnia kilka odcinków trasy, które na długo zapadną w pamięć, jak choćby przekraczanie Białej Przemszy, a potem kilkusetmetrowy spacer jej korytem, ekwilibrystyczna przeprawa po dwóch śliskich, mokrych pniach zawieszonych nad rzeczką, co nie jest proste w spd-kach i z rowerem na ramieniu (doprowadza nas tam przez pokrzywy po pas uprzejmy mieszkaniec i ze śmiechem dodaje: a teraz sobie radźcie) czy malownicze odcinki niebieskiego pieszego Szlaku Powstańców, którym jedziemy od Sławkowa do Olkusza.
A co z tymi Laskami i „magnetycznym” Sławkowem: chcąc złapać ten pieszy błądzimy, by po kilku kilometrach wjechać ponownie do Sławkowa. Nie dajemy za wygraną i przy pomocy gps oraz błędnie wprowadzonego punktu docelowego (co okaże sią potem) zawijamy do Sławkowa po raz trzeci 🙂 W końcu nieco zrezygnowani odbijamy w jakąś boczna drogę, z postanowieniem, że kogoś trzeba zapytać o właściwy kierunek. Ale kogo, jak wokół las. I nagle wyłania się śliczna rowerzystka, więc pytamy, czy może nam wskazać drogę. A gdzie jedziecie, pyta. No to my zgodnym chórem, nie zastanawiając się: na Laski. No i zaczęła się chichrać, zanim nas pokierowała (zresztą wytłumaczyła nam to tak, jak potrafią tylko kobiety, jeden wielki rebus 🙂 Z Olkusza mnkniemy znanym nam z wyjazdów sprzed lat czerwonym Jurajskim Szlakiem Rowerowym „Orlich Gniazd” do Jaroszowca, skąd już dwa obroty korbą do Kluczy, pysznej pizzy i nieprzespanej nocy na Czubatce. W nogach mamy 80 km w niełatwym jurajskim terenie, więc sen by się przydał, tym bardziej, że na rano zaplanowane również małe kręcenie, potem „nieco” biegania i jak siły pozwolą, zakończenie wypadu na rowerowo. Niestety, wzgórze okazuje sie mekką młodzieży i nieprzerwana impreza, zasilana co nuż nowym uczestnikami, trwa do 3.30 nad ranem. Jednym słowem po spaniu.
Dzień drugi. Zaplanowaną na 5.15 pobudkę na wschód słońca odpuszczam, bo nawet wstając o 6.10 nie bardzo wiem, jak się nazywam. Kawy, kawy – ryczy mózg. Kuchenka w ruch, jest i kawa, i śniadanie, pakowanie, mała pogadanka z organizatorami biegu, którzy rozstawiają matę pomiarową i jedziemy samochodem do Błędowa. Tak jak było zaplanowane, przed biegiem jeszcze szybkie 15 km po okolicznych lasach. Po biegu (o którym będzie krótko w osobnym poście, wszak startowało tam TTA, a Ola wywalczyła 1 miejsce !!!), prysznicu, posiłku i obowiązkowej kolejnej kawie, jedziemy do Olkusza. Tam przesiadamy się na rowery i ruszamy niebieskim szlakiem rowerowym, tzw. okrężnym. W trakcie jazdy decydujemy, by jednak nie skracać trasy, a spod Rabsztyna do Olkusza dotrzeć czerwonym. I dobrze się stało, bo choć „czwórki” co jakiś czas dość boleśnie dawały znać o sobie, to szlak ten naprawdę wart jest polecenia, szczególnie na odcinku prowadzącym przez lasy bukowe czy sosnowe. 45 kilometrów, dla których warto było zapomnieć o zmęczeniu. Kończymy pysznym makaronem w olkuskiej trattorii, z mocnym postanowieniem – w przyszłym roku, obowiązkowo, powrót na zapomniany nieco przez TTA czerwony rowerowy z podkrakowskich Bronowic do Częstochowy.

Tekst: Sebastian