Od razu było wiadomo, że nie pozachwycamy się dziś wschodzącym słońcem. No i co, mieliśmy nie pojechać? Nie, bo założenie było inne – wejść nocą na Skrzyczne trasą 24-godzinnego biegu „Zamieć”. A następnie zejść. Wejść, zejść, przeżyć, tak w trzech słowach można by podsumować dzisiejszy wypad. A jeszcze adekwatniej, ale już w odniesieniu do tych, co w „Zamieci’ rywalizowali: wbiec, zbiec, przeżyć. Bo natura dziś zapragnęła udowodnić organizatorom biegu celność wymyślonej nazwy, jakby mówiąc: chcieliście to macie. Będzie zatem niżej o szacunku dla walczących na trasie, ale najpierw trochę o tym, za co.
Startujemy ze Szczyrku chwilę po 4 rano, mijając linię startu/mety imprezy, na której płonie niewielkie ognisko. Krótkie podejście ostro nachyloną drogą z płyt i jest szlak: błoto, błoto i lód, lód i kamienie, no i nareszcie śnieg. Pora wczesna, to i zmrożony. Z góry też zmiennie. Deszcz, deszcz ze śniegiem, no i bohater tegorocznej edycji biegu: wiatr. Jego uderzenie na odkrytych połaciach Skrzycznego jest tak mocne, że spycha ze ścieżki. Podobno momentami duje nawet z prędkością 140 km/h. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby rzeczywiście ten szubrawiec tak gonił, podkreślając jeszcze swoją władzę, swoje dziś panowanie śnieżną zadymką. Momentami totalną zamiecią. Podchodzimy, mijamy się z biegaczami, ale głównie dajemy im się mijać. Od wczoraj na trasie prawdziwi twardziele, w tym i chłopaki od nas, bierunianie, Tomek i Darek. Docieramy do schroniska, tym razem, mimo bardzo wczesnej pory jadalnia jest otwarta, nawet pali się w kominku; my zaś przemoczeni, deszcz wymieszany z potem, więc jest nam po ludzku zimno. Ale wstyd mi nawet o tym pomyśleć, jak co jakiś czas za szybą schroniska pojawia się biegaczka/ biegacz, wyłaniając się zza śnieżnej zasłony, „odbija się” na punkcie pomiarowym i mknie z powrotem. Prawie nikt nie wchodzi do środka, a jeśli już, to tylko szybko się posilić i rusza spowrotem. Tym większy szacunek dla tych, co wchodzą, bo jakże ciężko pewnie było ciału wytłumaczyć, że tu tylko na chwilę, żeby się czasem za bardzo nie przyzwyczajało.
Samo zejście jest już dużo przyjemniejsze, no może oprócz dwóch odcinków, gdzie nie wiadomo co wybrać: zjazd na czterech literach, zejście metodą „na raka”, bokiem, a może …? Ale za to na chwilę pojawia się namiastka słońca i to co wyczynia, nie pozwala iść obojętnie. Było pomieszanie pogody, jest i pomieszanie pór roku: na dole już wiosna, tu jeszcze zima, niżej jesień, a jak to wszystko zostaje okraszone wydobywającym kolory światłem, robi się mieszanka iście wybuchowa. Więc mimo wszystko zostało nam dziś dane, choć na chwilę, przystanąć w zachwycie J
PS. Dziękujemy wszystkim biegaczom za miłe pogawędki na trasie J
Więcej o biegu: http://zamiec.pl

Tekst: Sebastian Macioł
Zdjęcia: Sebastian Macioł