PKP się postarało i dowiozło nas do Bochni. Na początek fundujemy sobie trochę terenu. Wiosna już w niezłym rozkwicie. Na podjazdach przez łąki i jary, gdzie zapotrzebowanie na tlen jest duże, wypełnić płuca powietrzem z domieszką zapachu kwitnących krzewów i kwiatów – ekstaza. Pierwszy punkt – zamek w Nowym Wiśniczu, jak zawsze okazały. Mała sesja zdjęciowa na dziedzińcu i w trasę. Na rynku w Lipnicy już tłumy. Żeby uciec od zgiełku wyruszamy szlakiem do schroniska Biały Jeleń, po drodze odwiedzamy jeszcze kościółek Św. Leonarda – perełka. W międzyczasie dołącza do nas Czesiek Wiesiek, który wyjechał później. Do schroniska droga błotnista, wszyscy zadowoleni z małym wyjątkiem. Przy zjeździe mylimy drogę i lądujemy na prywatnej posesji, ale dzięki uprzejmości właścicielki nie musimy wracać i przeciskamy się przez szczelinę w parkanie; gorzej z naszymi rowerami, za szerokie kierownice. Zawsze omijane, tym razem zwiedzone kamienie Brodzińskiego – grupa skał o fajnych kształtach. Na następnych wyjazdach to obowiązkowy punkt trasy. Z braku czasu (sporą część trasy jedziemy pod wiatr) omijamy klasztor w Szczyrzycu (Roman, słuszna decyzja). Na koniec drapiemy się na zamek-fortecę w Dobczycach, położony na wyniosłym brzegu, co odczuwają nasze nogi. Kilku śmiałków jedzie do końca, reszta prowadzi. W Wieliczce jesteśmy na pół godziny przed odjazdem pociągu, pełni wrażeń i bolących siedzeń (dopiero hartujemy nasze cztery litery), ale na Kalwarię Zebrzydowską będą już jak nowe – umówieni rozjeżdżamy się do domów na błogi sen.     
 
Tekst: Krzysztof Banasz

Zdjęcia: Judyta Hachuła, Wiesław Cisoń