Pierwsza myśl to ta, że trzeba będzie się ciepło ubrać. Druga, już podczas jazdy, to ta, że zabrakło nakremowania twarzy i ciepłej kominiarki. Dzisiaj to błąd nr 1. I mimo, że twarz boli, to kolejne błędy pokutować będą zdecydowanie poważniej. Jedziemy wałami, jeszcze w porannych ciemnościach. Widzami przepięknego spektaklu pn. „Wschód Słońca” jesteśmy dopiero w okolicach Mętkowa. Niepowtarzalnego i niesamowitego spektaklu. I gdyby nie ból dłoni oraz lepszy aparat, to pewnie zdjęć powstałoby więcej. No właśnie – błąd nr 2: nie te rękawice. Jest niby bezwietrznie, ale podczas jazdy lekko odczuwalny wietrzyk potęguje wrażenie zimna chyba w dwójnasób. Najgorzej dostaje się właśnie dłoniom, stopom i twarzy. Po drodze mijamy stada sarenek, raz nawet jesteśmy świadkami pogoni za nimi przez rudego lisa. Decydujemy się wracać tą samą drogą (zawsze to bezpieczniej niż drogami publicznymi) i tu doświadczamy (a raczej ja doświadczam) skutków błędu nr 3. A mianowicie złego odżywiania i nawadniania, co w połączeniu z tym, że nie mamy w plecakach żadnej przekąski ani termosu z ciepłym napojem, powolutku, powolutku zaczyna pokutować. Organizm, który zużywa mnóstwo energii na ogrzanie ciała, dodatkowo trochę też ich potrzebuje na ciągły wysiłek wkładany w pedałowanie, w końcu mówi stop. Nie tak od razu, najpierw pojawia się nieśmiały, taki w oddali sygnał głodu, potem żołądek przykleja się do kręgosłupa, mięśnie zaczynają drżeć i wiotczeć, twarz puchnąć z odwodnienia. Na ostatnich 3-4 kilometrach, gdzie na wale jest najwięcej śniegu i najwięcej energii trzeba wkładać w jazdę, jechać się już nie da. Gorzej, nie da się już nawet iść. Człowiek idzie, zataczając się jak pijany, a oczy zamykają się same. I dziwne, w ogóle nie jest zimno, jest błogo, cieplutko, tylko w głowie tłucze się jedna myśl – położyć się na chwilę i chwilkę podrzemać. Jeszcze chyba nie przeżyłem takiego wyczerpania, szedłem na oparach, wejście na niewielką skarpę wyprowadzającą na drogę było jak wspięcie się na wysoki szczyt. Do domu dotarłem dosłownie w częściach, nie potrafiłem nawet zdjąć sam butów, i nie wiedziałem, czy bardziej chce mi się pić, czy jeść.
Tyle doświadczeń na generalnie niedługiej, prawie 60 kilometrowej zimowej trasie. Nawet nie tyle dla tych cudownych widoków, pięknego wschodu słońca warto było się dziś nad ranem zwlec z łóżka, co dla tych kilku popełnionych błędów, dla tych kilku nauk na przyszłość !!!
Tekst: Sebastian Macioł
Zdjęcia: Sebastian Macioł
na takie mrozy dla rowerzysty żadne rękawiczki nie są dobre ja jeszcze takich nie znalazłem