Wczesna pora i pogoda nie odstraszyła zapalonych podróżników – 5:50. I tak wyruszyliśmy jak zwykle ze starobieruńskiego rynku do Tychów, gdzie dopadł nas deszcz i tak się przyczepił, jakby chciał zwiedzić z nami całą Jurę Krakowsko – Częstochowską. Już od Częstochowy niechciany podróżnik w postaci deszczu zaciągnął nas na małe, słodkie co nieco na poprawę humoru. Potem Siedlec, Olsztyn i piękne ruiny zamku w Ostrężniku. Tu droga prowadziła lasem, gdzie przyroda budziła soczystą zielenią mimo kiepskiej pogody. Toteż wstąpiliśmy do Matki Bożej Leśniowskiej w intencji dobrej pogody. Mimo trudnych szlaków Jury – bardzo grząskie i piaszczyste – brnęliśmy dzielnie do przodu, chłonąc razem z wodą piękną panoramę. Po drodze mijało nas wielu dwukołowych podróżników, ale znaleźli się też i czworonożni towarzysze podróży. I tak dopiero w Mirowie u stóp zamku królewskiego jako szlachta zatrzymaliśmy się na strawę. Następnie kontynuowaliśmy wyprawę. Niestety szlak rowerowy nie nadawał się do jazdy na rowerze, a jedynie pieszej wyprawy, toteż postanowiliśmy jechać utwardzonymi drogami do Kotowic, Góry Włodowskiej, Morska, Pilicy i celu sobotniej podróży – Smolenia, gdzie z wielkim zadowoleniem zjechaliśmy na nocleg. To był bardzo wyczerpująco deszczowy dzień wycieczki, ale co tam, wszyscy mieliśmy mokro w butach i żyjemy hej, hej, nanana…
Drugiego dnia ranek przywitał nas olśniewającymi promieniami słońca, jakby już nikt nie pamiętał wczorajszego  deszczu. Buty i ubrania wyschły, a humory dopisywały, więc pierwszym punktem dzisiejszego dnia był zamek w Smoleniu. Sam zamek to ruiny, jednak widok z zamku zapierał dech w piersiach – panorama Jury w pełnym słońcu. Po napawaniu się tym widokiem ruszyliśmy w dalszą drogę w stronę Jaroszowca. Następnie pobuszowaliśmy na zamku w Bydlinie. I jeszcze kilka km kręcenia i ukazał się naszym oczom zamek w Rabsztynie. Piękna i okazała twierdza. I w tym miejscu trzeba wspomnieć o łasuchowych podbojach – najlepszej szarlotce w Podzamczu. Potem z trudem wyjechaliśmy z Olkusza – bardzo kiepskie oznaczenie szlaków rowerowych. Następnie Zminodół, Zawada, Racławice, Czerna, gdzie wstąpiliśmy do Klasztoru karmelitów bosych przy Sanktuarium Matki Boże Szkaplerznej. I z klasztoru popędziliśmy z górki na pazurku do kresu naszej wyprawy Krzeszowic, skąd mieliśmy pociąg do Oświęcimia. I znów nasza kolej nas zawiodła, bo pomimo zapewnień o miejscu na rowery, takowych nie było, toteż nasze pojazdy gnieździły się w korytarzu.
Podsumowując: Jura Krakowsko-Częstochooska zmienną panią, raz deszczem, a raz słońcem poczęstuje, jednak prawdziwych poszukiwaczy przygód nie zniechęci niczym.

Tekst: Marzena Łyczkowska
Zdjęcia: Marzena Łyczkowska