Zbiórka 5.50 rano, rynek Bieruń Stary. Szare niebo nie wróżyło niczego dobrego. Ruszyliśmy na rowerach. Dotarliśmy na dworzec kolejowy w Tychach, w sam raz, aby zdążyć przed pierwszym deszczem tej wyprawy.

Podróż koleją z przesiadkami okazała się dosyć stresująca. Biegiem przesiadaliśmy się do następnych pociągów. Z kolei te miały być dla nas schronieniem przed deszczem. Jakże duże było nasze zdziwienie, a tym bardziej Romana, kiedy nagle z sufitu wylała się na niego woda.

Ostatni przystanek Nysa. Nie przejechaliśmy jeszcze 10 km, a już musieliśmy się rozgrzać gorącą czekoladą. Można sobie wyobrazić w ten sposób, jaka była pogoda.

Posileni przekroczyliśmy granicę polsko – czeską. Przejazd pierwszą oficjalną ścieżką na rower górski w Czechach okazał się szkołą przetrwania. Na zmianę moczyliśmy buty, to w błocie, to w wodzie. Wystające korzenie drzew, śliskie kamienie przykryte mokrymi liśćmi dawały się we znaki. Nawet najbardziej doświadczonemu z nas się dostało. Krzysiek utknął w dziurze po kolano. Z odsieczą przyszedł mu niezawodny Czesiek, który jeszcze nie raz i nie dwa będzie ratował swoich zbłąkanych kolegów. Wtajemniczeni wiedzą o kogo chodzi;-)

Do naszych kempingów wiodły dwie drogi, oświetlonym asfaltem lub przez ciemny las. Wybraliśmy to drugie. Ale z nas spryciarze. Kiedy zabłądziliśmy, nawet kompas Alojza nie pomógł. W międzyczasie prawie zgubił nam się Roman. Nie wiadomo czemu, nagle zachciało mu się, polegiwać w mokrej trawie.

W końcu i prezes na coś się przydał, znalazł drogę do „domu”. Z euforii powrotu, otrzeźwiła nas lodowata woda pod prysznicami. Ale było wesoło!

Drugiego dnia nasza szóstka rozpoczęła wjazd na Šerák. Nawet najlepsi schodzili z rowerów, a do schroniska docieraliśmy pojedynczo. (Ania, to był dla nas sprawdzian, dałyśmy radę!) Piwo i borówkowe knedliki pomogły nam dojść do siebie. Zejście okazało się nie mniej trudne.

Trzeciego dnia nasza grupa się podzieliła, dwójka z nas pojechała swoimi drogami, a my ruszyliśmy na przełęcz Rejviz. Duże ochłodzenie i strugi lejące się z nieba, uprzykrzały nam drogę powrotną do domu. Soczysta zieleń, żółte pola rzepaku rozciągały się przed nami, a my marzyliśmy tylko, o tym żeby znaleźć się znów w pociągu.

Jadzia