W Polsce czuć już powiew zimy, ale dla rowerzysty sezon nigdy się kończy. Dlatego postanowiliśmy poszukać ciepełka na południu Europy. I Węgry przywitały nas pięknym jesiennym słońcem. Na dzień dobry szybka wysiadka w Egerze, gdzie w sobotnie popołudnie podziwialiśmy Bazylikę archikatedralną św. Jana Apostoła i Ewangelisty, św. Michała Archanioła i Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny z zachwycającym sklepieniem.  Sam Eger nacieszył nasze oczy po długiej podróży samochodem. Wyjeżdżając podziwialiśmy noce oblicze miasta. A poza miastem tętniące życiem tradycje węgierskie; liczne winnice wryte w krajobraz leśnego runa i skał.

Drugi dzień przywitał nas iście rowerową pogodą. Toteż wyruszyliśmy podzielenie na dwie grupy: mniej wyjeżdżoną i bardziej wyjeżdżoną w teren. Grupa wyjeżdżona obrała kierunek na Borsod-Abaúj-Zemplén większą część Gór Bukowych. Wjazd na wzgórza  Cserehát podbudował nasze morale tak skutecznie, że nie straszne były nam wiatrołomy i karkołomna wspinaczka pod górę. Widoki lasów bukowych skąpanych w ocenie czerwieni  i żółci naprawiły nasze siły. Koniec tego dnia zwieńczyła wizyta w malowniczym miasteczku Bükkzsérc, gdzie nie omieszkaliśmy spróbować specjałów kuchni węgierskiej.

Dzień trzeci: Z samego rana przywitała nas panorama Bogács i liczne już zebrane winogrona, które poddane obróbce zostaną namiętnie wypite w kolejnych latach. Dalej Szomolya i Cserépváralja, gdzie w drodze mijaliśmy bajkowe wąwozy pełne omszałych kamieni, spadającego „czerwonego deszczu” liści. Atmosfera udzielała się wszystkim. Zachwyceni nie chcieliśmy wyjeżdżać z tego leśnego teatru naturalnej gry, ale „czas to nie droga szybkiego ruchu pomiędzy kołyską a grobem, czas to miejsce na zaparkowanie pod słońcem”( P. Bosmans) i tego dokonaliśmy, bo każdy z promieni jest tym cenniejszy przed zimowymi wieczorami. Następnie uczta Baltazara w Kács. Złożona z orzeszków i batoników, paluszków i innych barowych specjałów. Ale czego nie robi się dla pięknych widoków. Tak posileni wróciliśmy na nocleg w naszym Noszvaj, gdzie czekała nas wspólna przepyszna kolacja.

Dzień czwarty był ostatnim dniem pobytu w gościnnych Węgrzech, ale i tu nie omieszkaliśmy rowerowo pożegnać tego kraju. Tym razem nasze koła obrały na cel miejskie chodniki Miskolca i zamek Diosgyor – ulubiona rezydencja króla Polski i Węgier Ludwika I Węgierskiego (w myśl powiedzenia Polak i Węgier dwa bratanki…) . Dziś już nie ruiny, a pięknie odrestaurowana, monumentalna budowla z wieloma pomieszczeniami. Zrekonstruowana tu życie średniowiecznej szlachty.

Tekst: Marzena Łyczkowska

Zdjęcia: Marzena Łyczkowska, Piotr Miernik