Startujemy z Komańczy,jeziorka Duszatyńskie zachwycają jak zawsze.Dalej już na Chryszczatą zjazd na przełęcz Żebrak by po kilku minutach osiągnąć bazę Rabe. Tam witają nas jakbyśmy się znali latami(stara dobra atmosfera takich miejsc). Nad Bobrowym jeziorkiem trafiamy na wypasiony deszczochron. Możnaby tam siedzieć godzinami, ale trzeba dalej i dalej. Próbujemy się przebić do następnej wioski i zaczyna się tzw. krzakowanie. Nie wiemy czy dobrze idziemy i to co do tej pory od biedy można było nazwać drogą, już dawno się skończyło (ale to są Bieszczady) na szczęście trafiliśmy tam, gdzie chcieliśmy. Przemieszczamy się do Bieszczad środkowych, by dnia następnego wyjechać na Wielką Rawkę. Wcześniej przecinamy Połoniny w poprzek przez przełęcz Orłowicza (jest cudownie) zjazd do Wetliny po drodze wzbudzamy zadziw i podziw dla naszych umiejętności rowerowych, i że wogóle chciało nam się z rowerami. A zjazd z Wielkiej Rawki przez wzgórze. Dział to wyśmienity trening dla błędnika; po prostu roller coaster. Na trzeci dzień pchamy się na Tarnicę i znowu świetny zjazd do Ustrzyk. Mimo trudnych zjazdów my bez upadku, ale dobra passa musi się kiedyś skończyć. Jedna z uczestniczek wraca z udokumentowaną trasą na swoim ciele. Rana na policzku, logo kierownicy odbite na przedramieniu i skręcony staw skokowy, reszta siniaków skrywa ubranie. Na zakończenie odwiedzamy wioskę Krywe, to miejsce zawsze działa na mnie tak samo (chyba jest tam jakiś czakram). Żeby nie wracać tą samą drogą próbujemy przeprawić się przez San; za mocny nurt zmusza nas do odwrotu (może kiedy indziej).
Tekst: Krzysztof
Zdjecia: Piotr